Edward Łozicki kocha sport całym sobą, a ponieważ sporo przeżył i wiele widział, może opowiadać o nim godzinami. Ciekawe wspomnienia przywracają do życia nie tylko długie rozmowy, ale również bezcenne pamiątki, które pan Edek z trudem mieści w paru wielkich walizach.
– Tak, jestem sympatykiem sportu. Przez wiele lat byłem też działaczem, związanym głównie z Sokołem Piła. Sporo zawdzięczam doktorowi Leopoldowi Łazarowi, wieloletniemu prezesowi Sokoła. Bardzo miło wspominam też współpracę z trenerami: Adamem Grudzińskim, Czesławem Dorną i Janem Kowalskim. Zresztą bokserskich przyjaciół i znajomych miałem i mam wielu: Tadek Wajgelt, Tadek Zborowski, Mietek Galant, Marek Sztuba, Zenon Dyc, Tadek Krupa, Piotr Witt, Waldek Drewicz, Gerard Selke? Długo można by wymieniać. Udało mi się nawet sprowadzić do pilskiego zespołu paru solidnych zawodników. Najpierw mecze bokserskie odbywały się w kinie ?Lotnik? na osiedlu Górnym, a później w niezapomnianej hali przy Mireckiego (dziś Powstańców Wielkopolskich). Ale pamiętam też, że towarzyski mecz z Astorią Bydgoszcz odbył się w hali WOSS przy Bydgoskiej.
Będąc działaczem Sokoła, Edward Łozicki z uwagą obserwował mistrzostwa Polski w boksie ? po raz pierwszy w 1979 roku, a potem 14 kolejnych lat!
– To były tygodniowe, fascynujące wyjazdy, o których można by napisać osobną książkę! Spotykałem tych największych, na przykład Andrzeja Gołotę, który nigdy nie zadzierał nosa – mówi z satysfakcją.
Nie mniejszą radość na twarzy pana Edwarda wywołuje futbol. A warto podkreślić, że Edward Łozicki był również działaczem PZPN. Widział wiele niezapomnianych spotkań. Choćby w sezonie 1989/1990, złotym dla poznańskiego Lecha.
– Bardzo cenię sobie koszulkę, jaką po zakończeniu tamtych rozgrywek dostałem od Andrzeja Juskowiaka, wtedy króla strzelców polskiej ligi. Ostatni mecz odbył się na Legii w Warszawie. Lech zremisował, ale to wystarczyło, żeby sięgnąć po złoto. Pamiętam, że przed spotkaniem i w przerwie grał na stadionie Lady Pank.
Jeszcze cenniejsza jest dla pana Edwarda koszulka, którą miał na sobie Zbigniew Boniek podczas mistrzostw świata w Meksyku (1986). – Dziś to ja mam ją w domu ? podkreśla z dumą.
Jak wiadomo, Boniek pochodzi z Bydgoszczy, a właśnie z tym miastem wiąże się wyjątkowe piłkarskie przeżycie naszego bohatera:
– Miałem dziesięć lat, kiedy rodzice pozwolili mi pojechać samemu do Bydgoszczy na mecz piłki nożnej. Najpierw obejrzałem spotkanie Zawiszy Bydgoszcz z Górnikiem Zabrze (było 1:1), a później, tego samego dnia, oglądałem drugi piłkarski mecz na stadionie drugoligowej wtedy Polonii.
Ale gdy mówisz ?Polonia?, to przede wszystkim myślisz – ?żużel?. Tak jest w Bydgoszczy, tak jest również w Pile. – Jak byłem mały, to mieszkałem na Wawelskiej, blisko stadionu. Naszym sąsiadem był Mieczysław Siodła, żużlowiec Polonii. Kiedy pan Mietek wychodził w swoim kombinezonie na podwórko, wiedzieliśmy już, że szykuje się trening.
Nic dziwnego, że młody Edek, podobnie jak duża część miasta i okolic, chodził na żużel. Poznał i polubił zawodników, choćby Wiesława Rutkowskiego. Ale jeździć nie próbował. W przeciwieństwie do jego syna, Michała, który kilkadziesiąt lat później zdał egzamin na żużlową licencję, między innymi razem z Tomaszem Gapińskim.
– Niestety, mimo że chłopak miał talent, nie dano mu w klubie szansy ? żałuje ojciec, który własną sportową młodość poświęcił piłce nożnej. – Grałem w trampkarzach, juniorach, a czasem też w seniorach Sokoła Piła (przy okazji: mało kto wie, że w sezonie 1964/65 rywalem Sokoła w lidze wojewódzkiej był sam Lech Poznań!) Później reprezentowałem Gwardię i Polonię Piła oraz Orkan Śmiłowo. A po latach, podczas moich służbowych wyjazdów, miałem okazję spotykać się z piłkarskimi sławami, choćby z warszawskiej Legii. Z wieloma łączyły mnie więzy koleżeńskie. Nie chcę się przesadnie chwalić, ale zwiedziłem prawie wszystkie piłkarskie i żużlowe stadiony w Polsce.
Pod koniec lat 90. Edward Łozicki założył własną firmę usługowo ? reklamową. Współpracował wtedy przede wszystkim z klubami żużlowymi. Najwięcej zawdzięczał mu Start Gniezno.
– Załatwiłem dla niego sponsora tytularnego, firmę ?Trilux?. Niektórzy działacze naszej Polonii mieli do mnie o to trochę pretensji, ale uważam, że niesłusznie. Tym bardziej, że to ja zacząłem na zawodach w Pile organizować wyścigi nominowane ? mówi.
Dzisiaj, kiedy stadiony i hale są zamknięte dla kibiców, Edwarda Łozickiego można najczęściej spotkać w? lodowatych wodach mórz i jezior!
– Od czterech lat morsuję w pilskiej ?Euforii?. Nie boję się wody w ogóle. Wchodzę od niej zimą jak do gorącego źródła. Oczywiście, najpierw konieczna jest rozgrzewka. Było się już tu i ówdzie z naszą grupą. Nawet Szwecję odwiedziliśmy. Szkoda tylko, że po Gwdzie pływać nie można. Pamiętam jeszcze, jak woda w pilskiej rzece była niemal przezroczysta i bardzo przyjazna dla ryb…
To co, Panie Edwardzie, na jakich zawodach widzimy się następnym razem?
Wojciech Dróżdż