Bulwersuje się pan Paweł- mieszkaniec Piły. Dzisiaj rano mężczyzna próbował wezwać pogotowie do chorej osoby. Nie spodziewał się jednak, że ta z pozoru łatwa czynność potrwa aż godzinę i będzie go kosztowała sporo nerwów… o chorym nie wspominając…
–23 czerwca o godzinie 6.26 zadzwoniłem pod numer 112. Opisałem sytuację dyspozytorowi i zostałem przekierowany do dyspozytora w Pile, gdzie ponownie przedstawiłem problem. Pan dyspozytor poinformował mnie, że trzeba zadzwonić do lekarza dyżurnego POZ. Podał mi do niego numer, a drugi numer do pani pielęgniarki. Zadzwoniłem więc do lekarza – włączyła się poczta głosowa.
Zadzwoniłem pod drugi numer – do pani pielęgniarki. Odebrała. Powiedziała, żebym zadzwonił jednak do lekarza. Tak zrobiłem, ale nie zdołałem się z nim połączyć, bo wciąż włączała się poczta. Postanowiłem zadzwonić ponownie do pielęgniarki, która owszem odebrała telefon, ale stwierdziła, że jeśli włącza się poczta w telefonie doktora, to ten z pewnością go ładuje. Ona jednak postara się poinformować lekarza, że próbuję się do niego dodzwonić.
Po 39 minutowych próbach skontaktowania sie z lekarzem – ten oddzwonił do mnie. Po raz kolejny opisałem całą sytuację z chorym. No i dowiedziałem się, że tą sprawą powinno zająć się jednak pogotowie, po czym zostałem odesłany pod numer 999.
Wykonałem więc kolejne połączenie i znów opisałem swoją sprawę. Pan zaczął zadawać pytania dotyczące sytuacji. Chciał rozmawiać z osobą chorą. Ale my byliśmy już zmęczeni tym ponad 40-minutowym dzwonieniem i wielokrotnym opisywwaniem tej samej sprawy. No to pan oświadczył, że jeśli chory nie chce z nim rozmawiać, to on się rozłącza, bo blokujemy numer alarmowy. Zadzwoniłem ponownie pod numer 999 i po kolejnym opisaniu problemu w końcu moje zgłoszenie zostało przyjęte.
Tylko czy to powinno trwać tyle czasu i kosztowac tyle nerwów? A gdyby był to zawał serca..?
(Red.)