Ireneusz Kiełczawa zmarł w październiku, ledwie kilka miesięcy po odejściu na zasłużoną emeryturę. Nie cieszył się nią długo. Choroba przerwała pracę, która była jego pasją. Pozostawił wdzięcznych pensjonariuszy, współpracowników oraz kochającą rodzinę. W miesiąc po śmierci, publikujemy wspomnienia, które pozostały w sercach jego bliskich i najbliższych.
Opowiada Paulina Żurawska, córka.
RODZINA
Ojciec urodził się w Strzelcach Krajeńskich. Miał troje rodzeństwa. Dwóch braci i siostrę, których bardzo kochał i za którymi tęsknił. Wszyscy osiedlili się w różnych częściach świata. Ukończył Technikum Hodowli Zwierząt, ale nie czuł, że to dla niego. Wyruszył do Poznania na studia pedagogiczne UAM, gdzie poznał swoją miłość, moją mamę Emilię. Po trzech tygodniach powiedział ? ?Nie mam czasu z Tobą chodzić i tak się z Tobą ożenię?. Po dwóch miesiącach, w ratuszu odbyła się uroczystość. Kolejnym przystankiem było Nowe nad Wisłą, gdzie był pedagogiem w schronisku dla nieletnich przestępców. Tata zawsze miał w sobie coś z przewodnika, opiekuna o wielkim sercu. Spędził tam trzy lata. Zatęsknił za rodziną. W Chodzieży mieszkał jeden z braci jego mamy, z którym tata był blisko związany. Stąd też ostatnią destynacją była Chodzież.
PRACA W CHODZIEŻY
Rozpoczął na stanowisku zastępcy dyrektora ds. pomocy społecznej w powiatowym szpitalu, gdzie pracował też mój wujek. Tata uwielbiał robić dowcipy. Przyszedł kiedyś do wuja w kaloszach mówiąc, że zalało oddział. Krótka była jego uciecha, bo Wujek długo się nie odzywał. Następną i ostatnią pracą Taty, był Dom Pomocy Społecznej, gdzie objął stanowisko dyrektora. Tata nigdy nikomu nie odmawiał pomocy. Potrafił pojechać 200 kilometrów w prywatnym czasie, żeby przywieźć potrzebującemu materac przeciwodleżynowy. Pensjonariuszy kochał jak rodzinę. Z każdym się ciepło witał i zawsze znalazł czas na rozmowę. Dla Niego nie było nigdy za późno, ani za daleko. Kiedy zepsuła mi się szafka na studiach w Poznaniu, jeszcze tego samego dnia tata przyjechał z narzędziami. Zawsze można było na niego liczyć.
ŻARTY
Od najmłodszych lat przewodził grupie kolegów. Kiedy chcieli pograć w piłkę tata przywiązywał krowę, którą kazał wyprowadzić mu jego ojciec, do słupa za rogiem. Reszta drużyny rwała trawę do worka, żeby nie ucierpiała ani krowa, ani drużyna. Swojemu wujowi podkradał nocami motocykl. Nie dosięgał jeszcze nogami do ziemi i nie umiał zawracać. Objeżdżał miasto i odstawiał motocykl w odwrotnym kierunku. Wujek zanim się zorientował, długo zachodził w głowę jak to możliwe, że maszyna zawsze stoi odwrotnie. Zawsze był głodny wrażeń. Jako nastolatek rozbrajał niewybuchy. Zginął przy tym jego kolega, a tacie została blizna na całe życie.
CZAS WOLNY
Uwielbiał pływać, jeździć na nartach i grać w szachy. Często przed pracą pływał na basenie, korzystał z sauny lub spacerował dookoła jeziora Strzeleckiego ze swoim przyjacielem. ?Chłopaki? stworzyli klub, w którym wspólnie przeżywali sportowe i kulinarne emocje. Każdy musiał na zmianę przygotować ?coś na ząb? po meczu. Uwielbiał ?szaszki?, albo raczej ? szaszki z Rysiem?, na które wymykał się mamie. Rok przed śmiercią pojechaliśmy nad Bałtyk. Tata wiedział już jak bardzo jest chory. Zniknął nam z horyzontu w wodzie, kiedy wyszedł powiedział ? pożegnałem się z morzem?. Zimą pojechaliśmy pożegnać góry. Pokonał stok najszybciej ze wszystkich mówiąc, że jechał tak szybko bo bał się, że się przewróci. To Tata pomagał nam przeżyć tę chorobę zawsze z uśmiechem i z kciukiem w górze.
PRZYJAŹNIE
Znajomych miał wielu, ale wzruszająca i wzorcowa była więź najbliższych tacie Rysia S. i Jasia M., którzy przyjeżdżali wielokrotnie odwiedzać tatę do Krakowa, gdzie tata się leczył. Pokonywali tysiące kilometrów w jeden dzień żeby dodać mu otuchy w walce z chorobą. Podczas ostatnich wspólnych Świąt, odwiedzili tatę niespodziewanie kolędnicy. Był to chór męski Jana Margowskiego z repertuarem przygotowanym dla Taty. W owym czasie odczytywał też przy choince podziękowania i rysunki wspierających go pracowników i pensjonariuszy z DPS. W czasie choroby przyleciała też siostra z Ameryki, która została z nami kilka miesięcy.
WSPOMNIENIE SENATORA
Mieczysław Augustyn: ?Irka poznałem jeszcze w czasie, gdy pracowałem w Z.K. Caritas. Patrzyłem na jego pracę i marzyłem, by móc być takim dyrektorem domu pomocy społecznej jak on. Kiedy po kilku latach udało mi się doprowadzić do zbudowania podobnej, choć zdecydowanie mniejszej placówki w Pile, mogłem liczyć na radę bardziej doświadczonego kolegi. Oprowadzał mnie, cierpliwie tłumaczył jak co działa. Później współpracowaliśmy w rozwiązywaniu konfliktów między mieszkańcami w naszych domach pomocy, niekiedy aranżowaliśmy zmiany miejsc zamieszkania. Równolegle z uruchamianiem DPS w Pile powstawała Fundacja Pomocy Humanitarnej. Irek odgrywał w niej istotną rolę. Wziął na siebie ciężar organizacji dorocznych Przeglądów Dorobku Artystycznego Mieszkańców DPS. Układał scenariusz, prowadził konferansjerkę z taką swadą, że nikt nie mógł się ani nudzić, ani tym bardziej smucić. Pisał do naszego fundacyjnego pisma ?Potrzeba i Pomoc?. Wszyscy wtedy kształciliśmy się intensywnie. Na naradach i warsztatach zawsze był czynny i kreatywny. Nie cierpiał jednak fałszu i hipokryzji. Wieczorami zbawiał nas kawałami, tańczył i śpiewał, opowiadał interesujące historie np. o życiu w USA. Wiele miejsca w jego opowieściach zajmowała rodzina, z której był dumny, a o wielkim uczuciu do swojej żony mówił tak otwarcie i szczerze, że słuchało się tego z zazdrością.
Irek był jednym z nielicznych kolegów dyrektorów dps, którzy zachowali ze mną łączność, po moim wyborze na senatora. Jemu nie było wszystko jedno. Konsultowaliśmy się w sprawie wielu ustaw. Jego pomysły wzbogacały moje przedsięwzięcia legislacyjne. Pozwalał mi na spotkania z pracownikami i mieszkańcami, tak abym słyszał ich uwagi i pretensje. Potrafił niejednokrotnie dzwonić do mnie zachęcając do działania, krytykując niektóre posunięcia, albo z sugestiami podjęcia konkretnych prac.
Ostatni raz osobiście rozmawialiśmy na noworocznym Balu Starosty Chodzieskiego. Był w świetnej formie, wciąż żartował, wychwytywał dziwne zachowania innych i mieliśmy z tego trochę radości i oczywiście tańczył? Nie przypuszczałem, że tuż ? za rogiem, stoją Anioł z Bogiem? z jedynym, ostatecznym zaproszeniem. W początkowym stadium choroby dzwoniłem i rozmawialiśmy, później podobno tego sobie nie życzył, w każdym razie telefonu nie odbierał. Nie umiem sobie wyobrazić, jak człowiek będący uosobieniem radości życia, ciekawości świata i ludzi, radził sobie z bezwzględnym zabójcą. Jak się kierowało domem pomocy to się wie, że każdy musi umrzeć. Lecz czas każdego liczy się inaczej. Nie wszyscy potrafią żyć tak owocnie, intensywnie, twórczo i zawsze z myślą o innych, jak Ireneusz Kiełczawa. Wierzę, że nie tylko w naszej pamięci trwa dalej i zdecydowanie jest po stronie dobra.
POGRZEB
Paulina – ?Dziękujemy Ci za lekcje kochania życia.
I dziękujemy za to, jak poczuliśmy się warci tej walki.
Walki, którą zachowam w sercu.
Nie boję się żyć bez Ciebie, bo jestem taka jak Ty?.
Mirosław Juraszek, starosta – ?Nie można żyć bardziej, niż w służbie dla drugiego człowieka. Panie Dyrektorze, Irku. Staję tutaj w imieniu Twoich współpracowników, kolegów i przyjaciół. Tych od tenisa, od brydża, od basenu i tych od wspólnego śpiewania, muzykowania, kolędowania. Jestem tu w imieniu pensjonariuszy Domu Opieki Społecznej, których przez 40 lat, zebrało się ponad tysiąc. Wspierałeś ich przytulałeś i stawiałeś na nogi, kiedy nie umieli odnaleźć siebie, swojego miejsca i celu. Jestem tu w imieniu niezliczonego grona pracowników służb pomocy społecznej, od których, po sobotnim wieczorze, odebrałem i odbieram, dziesiątki telefonów, w pewnym sensie, bardziej skierowanych do Ciebie niż do mnie.
Irku jesteśmy tu wszyscy, bo taką mamy wewnętrzną potrzebę, bo chcemy raz jeszcze pobyć z Tobą i blisko Ciebie, bo chcemy być w tym momencie z Twoją Rodziną. Jesteśmy tu wszyscy, którym dzięki Twojej pracy, Twoim pasjom, Twojej pogodzie, życzliwości dla drugiego człowieka, Twojej fantazji, dowcipowi, świat stawał się słoneczniejszy, lżejszy i bardziej przyjazny. Blisko 40 lat zarządzałeś bardzo trudnym przedsięwzięciem, jakim jest Dom Pomocy Społecznej. Powodów do trosk w takiej placówce jest po brzegi. Stawiałeś im czoła z największym oddaniem, profesjonalizmem, znajdując rozwiązania i mając wizję rozwoju.
Nigdy nie przychodziłeś w swoich własnych sprawach. Upominałeś się nie o siebie, ale o swoich pracowników i podopiecznych. Tematem twoich wizyt były problemy już rozwiązane lub pomysły na poprawienie losu innych. Opowiadałeś o nich, o pracy, o życiu z największym zaangażowaniem, a w tych opowieściach zawsze wspominałeś swoich najbliższych. Miła, Paulina, Łukasz, to imiona wszystkim z Twojego otoczenia znane, przywoływane przez Ciebie z miłością i dumą.
Wszystkiemu czego się dotykałeś, poświęcałeś pełnię zaangażowania i całe serce. Musiało być starannie, profesjonalnie, elegancko, z wdziękiem i z klasą. Widziałem to i czułem setki razy. Z Tobą, Twoimi podopiecznymi i Twoimi współpracownikami spędziłem kilkanaście wigilii. Jestem świadkiem Twojej bezgranicznej autentyczności. Irku jesteśmy tu z Twoją Rodziną, czujemy się tak blisko jak rodzina. Mamy potrzebę wsparcia Twoich najbliższych i czujemy tak wielką jak Oni – tęsknotę, pustkę i smutek. Nie można żyć bardziej, niż w służbie dla drugiego człowieka. A teraz niebo będzie iskrzyło Twoją radością, młodzieńczością, Twoimi anegdotami i dowcipem. To teraz Aniołowie będą się zalewali łzami od śmiechu. A nam będą iskrzyły się łzy wspomnień o bardzo, bardzo, bardzo Dobrym Człowieku?.
Edytor