Mirosław Biszof, 45-latek z Ujścia, ma nie tylko w nogach, ale i w rowerowych kołach setki pokonanych kilometrów. Zdjęcia i wpisy na jego facebookowym profilu zmieniają się jak w kalejdoskopie. Bo i Mirek nie usiedzi długo w jednym miejscu. Dokumentuje wszystko co widzi z perspektywy dwóch kółek. Zarówno przeszkody, które pokona, jak i miejsca, które go urzekają. I chociaż marzy mu się, żeby w końcu osiąść na stałe w Pile i nieco odpocząć, to z rowerem raczej się nie rozstanie. Twierdzi bowiem, że uwielbia wiatr we włosach, przygody i towarzyszącą im adrenalinę oraz wyzwania, którym zawsze stara się sprostać.
A wszystko zaczęło się w dzieciństwie…
-Dostałem na pierwszą komunię ?składaka?. Prawie się z nim nie rozstawałem. Brałem udział we wszystkich wycieczkach szkolnych. Kiedyś wybraliśmy się z kuzynem rowerami z Ujścia przez Byszki do Dziembowa. Leśnymi duktami, polnymi drogami. W pewnym momencie zorientowałem się, że się rozłączyliśmy. I musiałem sam przedzierać się rowerem przez te knieje. Chyba nigdy tego nie zapomnę. Najadłem się wtedy strachu…
Z przygodą zawsze było Mirkowi po drodze. Podobnie jak z rowerami. Co prawda kolarskiego bakcyla złapał na ?składaku?, ale – jak mówi – prawdziwy czad poczuł na ?Ukrainie?.
-Toporna była, z ramą i twardym siodełkiem, ale za to z dużymi kołami. Na niej można się było rozpędzić. Po 3-4 kolejnych latach zamieniłem ją na Rometa. Potem przesiadłem się do samochodu, ale zawsze marzył mi się mega rower, więc kupiłem MTB, a? przynajmniej coś w tym stylu.
Kiedy Mirek założył rodzinę rower odstawił do lamusa. Niestety, dwa lata później pojawiły się problemy ze zdrowiem. Konieczna była operacja. Na szczęście mężczyzna wygrał z chorobą i mógł z optymizmem patrzeć w przyszłość. Zmienił też swoje spojrzenie na świat. Zmienił i priorytety. A gdy rozpadło się jego małżeństwo wrócił do swojej rowerowej pasji. Z każdym dniem rosła jego forma i tęsknota za wojażami.
Dzisiaj najbardziej lubi długie, ekstremalne i samotne podróże.
-Dlaczego samotne? Może dlatego, że przez 17 lat był jedynakiem i ten fakt sprawił, że wolę samotne wędrówki i rowerowe eskapady. Jeżdżąc sam w dłuższe trasy mogę wykazać się większą logistyką, jestem zdany na samego siebie. A wiadomo, że w trasie różnie bywa i ze wszystkimi problemami trzeba sobie samemu poradzić. A wtedy i wrażenia są większe i adrenalina na odpowiednim poziomie. Dlatego jazda w grupie wcale mnie nie pasjonuje.
Jak dotąd jednorazowa najdłuższa trasa jaką pokonał 45-latek liczyła około 225 km.
-Dopiero w tych kilometrach się rozkręcam – śmieje się Mirek Biszof. -Najpóźniej latem planuję pokonać odcinek z Kępna do Zakopanego. Bagatela, tylko? 340 kilometrów. Gdy byłem tam trzy lata temu to postanowiłem, że najwyższy czas kupić lepszy rower. No i po powrocie nabyłem pierwszego Krossa. Później zmieniłem go na inny, bardziej przystosowany do ścigania się w MTB. Ale po pokonaniu kolejnych tras okazało się, że i jemu czegoś brakuje. I od tamtej pory kupiłem kolejne ?cztery sztuki. Każdy rower w inny teren.
Mirek każdego dnia pracuje nad swoją kondycją. ?Robi? kilometry biegając i jeżdżąc na rowerze bez względu na pogodę i warunki terenowe. A wszystko w jednym celu – by być jak najlepszym w tym co robi. I móc spełnić swoje marzenie?
-Kiedyś myślałem, żeby pojechać na Syberię, bo mój dziadek był tam przez dwa lata w łagrze. Ale tak naprawdę chciałbym się znaleźć na ?dachu? świata, czyli w Himalajach. Nepal bardzo mnie kręci. I mam nadzieję, że i ja kiedyś się tam zakręcę na moich dwóch kółkach…
Katarzyna Polasik
Fot. Z archiwum M. Biszofa