Krystyna Prońko pozdrawia z chodzieskich warsztatów jazzowych czytelników Waszych Mediów. Specjalnie dla Was wywiad oraz wakacyjne życzenia.
Od czterech lat Krystyna Prońko zasila kadrę profesorską warsztatów jazzowych w Chodzieży. Śpiewa, uczy, wychowuje, a także motywuje do pracy najmłodsze pokolenie jazzowych talentów. W przerwie zajęć, specjalnie dla naszych czytelników, zgodziła się na osobiste zwierzenia oraz wakacyjne życzenia.
Pamięta Pani swój pierwszy dźwięk, przypominający śpiew?
-Nie, nie pamiętam. Nie zarejestrowano też takiego faktu w rodzinnych annałach i wspomnieniach. Pamiętam jednak, że podczas różnych uroczystości familijnych, padała komenda -?Krysia zagraj?. Nie znosiłam tych momentów. Zdarzały się one jednak niestety dość często. Uciekałam wtedy w najdalszy kąt mieszkania i błagałam Niebiosa aby mnie nie znaleziono. Łaska jednak zwykle nie spadała i musiałam grać. Mieliśmy w domu fortepian i moja edukacja muzyczna, zaczęła się właśnie od tego instrumentu. Dowodem niechęci do publicznego grania jest zdjęcie, które zrobił mój ojciec po mojej Pierwszej Komunii Świętej. To zdjęcie obrażonej Krysi przy fortepianie z miną mocno kontrastującą z powagą sytuacji i radosnym uniesieniem, jakie powinno temu faktowi towarzyszyć. Pamiętam też sytuację, kiedy w szkole muzycznej, podczas tak zwanego ?popisu?, miałam zagrać przygotowany wcześniej dziecięcy utwór , chyba Griega. Miałam wtedy 9, może 10 lat. Kiedy usiadłam do pianina, po pierwsze zorientowałam się, że uciec stąd już się nie da, oraz że kompletnie nie pamiętam, co mam grać. Przestraszona ale i zdeterminowana, rozpoczęłam pierwszą w życiu improwizację. Co zagrałam i jak wypadłam nie pamiętam. Na pewno po tej niezaplanowanej dziecięcej improwizacji, zagrałam wcześniej przygotowany utwór. Najzabawniejsze, że poza moją nauczycielką, nikt ze słuchających nie zauważył tej wpadki. Być może był to mój pierwszy dzień z jazzem.
Skoro był fortepian oraz występy, to musiała być też w Pani życiu stała edukacja muzyczna?
No i była. I to od najmłodszych lat. Bardzo wcześnie posłano mnie do przedszkola muzycznego. Nie interesowało mnie to wtedy specjalnie. Po prostu spełniłam życzenie rodziców. Uczyłam się grzecznie solfeżu oraz grałam gamy i ćwiczenia. Okazało się to bardzo pomocne w późniejszej edukacji oraz życiu muzycznym. Później naukę kontynuowałam w Szkole Muzycznej I Stopnia. Muszę przyznać, że muzykowanie nie sprawiało mi trudności. Już wcześnie zauważyłam, że miałam tak zwaną ?łatwość gry?. A to sprawiało, że ćwiczenia nie były dla mnie nigdy mozolną udręką. Byłam uparta, miałam własne zdanie i sama decydowałam kiedy już coś potrafię lub nie. Nie muszę dodawać, że otoczenie nie było tym zachwycone. Ćwiczyłam zawsze tyle, ile uważałam za konieczne. Pamiętam z czasów studenckich koleżanki i kolegów, którzy ćwiczyli ?dnie i noce?. To nie był mój styl. Do dziś pracuję tyle ile uważam za konieczne. Zdaję sobie sprawę, że z głosem nie należy przesadzać. To nie jest instrument, który można eksploatować do woli.
A kiedy zaczęła Pani śpiewać?
Sama już nie wiem. Początkowo nuciłam coś akompaniując sobie na fortepianie. Potem okazało się, że przychodzi mi to równie łatwo, a z czasem nawet lepiej niż gra. Z czasem zauważyłam, że zapraszano mnie częściej do śpiewania niż grania. I tak się to zaczęło.
Zanim przejdziemy do Pani kariery muzycznej, zatrzymajmy się na chwilę w Gorzowie Wielkopolskim. Tutaj się Pani urodziła. Tutaj także, zdobyła zawód i podjęła pierwszą pracę. Jak wiem, fakty te nie miały nic wspólnego z muzyką?
To prawda. Kiedy ukończyłam miejscową szkołę muzyczną, poszłam do Technikum Chemicznego. Rodzice uznali, że edukacja muzyczna jest ok, ale trzeba w życiu mieć też coś konkretnego. I mieli rację. W tym czasie w Gorzowie była tylko szkoła muzyczna pierwszego stopnia. Wykształcenie średnie trzeba było zdobyć gdzie indziej Życie artysty to jazda po bandzie. Bywa bardzo różnie. Tak więc rozumiałam ich decyzję i grzecznie się podporządkowałam. Do dziś twierdzę, że mieli całkowitą rację. Kiedy dorosłam i stałam się pełnoletnia, decyzje podejmowałam już sama. Jestem tym kim jestem i ponoszę za to pełną odpowiedzialność. Jeszcze w Gorzowie podjęłam swoją pierwszą i ostatnią nieartystyczną pracę. Był to etat laborantki w miejscowym Sanepidzie. Zrezygnowałam z niej, kiedy zostałam zaproszona do śpiewania w zespole ?Respekt?. Decyzja była natychmiastowa. Pomimo protestów kierownictwa, złożyłam wymówienie a ściśle ,porzuciłam pracę i następnego dnia, byłam już w pociągu do Rzeszowa. Zdarzyło się wtedy to, co powinno. Podjęłam właściwą decyzję we właściwym czasie. Tak zaczęła się moja muzyczna kariera.
Gorzów był i jest nierozerwalnie związany ze sportem żużlowym. Chodziła Pani na mecze?
Oczywiście! Nie można żyć w Gorzowie nie kibicując Stali Gorzów. Na mecze zabierał mnie i moich braci ojciec, który był fanem żużla, a także sędzią takich zawodów. To była w jego życiu prawdziwa pasja. Od najmłodszych lat tato zabierał nas na mecze. Uwielbiałam zajmować miejsca na wirażu przy bandzie. Tam działy się najbardziej efektowne rzeczy, jazda łokieć w łokieć, mijanki, upadki. Po takich meczach, nasze ubrania szły do prania , a my po kolei lądowaliśmy w wannie. Pamiętam najlepszych zawodników ? Plecha, Migosia, Jancarza. Ten ostatni był wyjątkowo barwną i medialną postacią. Gorzów go wielbił. Był medalistą Mistrzostw Świata. Zginął z rąk żony podczas rodzinnej awantury. Wiem, że do dziś Stal Gorzów ma mocną pozycję w żużlowej lidze.
Czy chodzieskie warsztaty pojawiły się w Pani edukacji?
W mojej własnej nie. W latach kiedy powstawały, czyli na początku lat siedemdziesiątych, już śpiewałam. Natomiast z pierwszych warsztatów w 1971 roku korzystali moi bracia Piotr i Wojtek. Ja w tym czasie nagrywałam już z Czesławem Niemenem. Pamiętam, że brałam udział w nagraniu jego dwupłytowego, czerwonego albumu ze słynną piosenką ?Człowiek jam niewdzięczny?. Chórki do tej płyty nagrywały słynne już wtedy Alibabki oraz trio wokalne Ela Linkowska , Zosia Borca i ja. To było trio bez nazwy, nagrania wypadły świetnie. Pamiętam ten fakt do dziś, bo we trzy, brzmiałyśmy nie gorzej niż siódemka Alibabek. Były też w tym czasie zagraniczne występy ze Skaldami i Czerwonymi Gitarami. W Chodzieży w tym czasie bywali , jak wspomniałam, moi bracia. Znam więc to miejsce i jego magię z ich opowiadań.
Kiedy obudziła się w Pani dusza pedagoga?
Pewnie bym na ten pomysł nie wpadła, gdyby nie poproszono mnie o pracę w charakterze nauczyciela na kilku warsztatach muzycznych. Później, kiedy zakończyłam studia w Katowicach, zaproponowano mi pozostanie na tej uczelni. Nie starałam się specjalnie o funkcjonowanie jako pedagog i nauczyciel. Działo się to nijako poza mną. Nie zawsze też byłam dobrze widziana jako nauczyciel. W latach osiemdziesiątych zostałam relegowana z uczelni. Prawdopodobnie za śpiewanie niepoprawnych politycznie piosenek. Wypowiedzenie pracy otrzymałam w 82 roku, podpisane nie przez rektora, a przez komisarza wojennego. Stało się tak, choć z pracą pożegnałam się już wcześniej, kilka miesięcy przed ogłoszeniem stanu wojennego. Podobnie było w Teatrze Muzycznym w Gdyni, gdzie uczyłam śpiewu. Pewnego dnia pojawił się komisarz, zamknął przedstawienie i przejął obowiązki dyrektora. Zostałam bez pracy? Potem , po wielu latach zaproszono mnie do pracy na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Powstawał tam w Instytucie Muzyki, Wydział Jazzu i Muzyki Estradowej. Pracowałam tam 10 lat ( 2000-2010) Drogi mojej kariery pedagoga były więc jak widać zróżnicowane.
Jakiego typu jest Pani nauczycielem? Belfrem z rózgą, czy przyjaciółką?
Tego nie wiem. Należałoby o to spytać moich studentów. Często sposób pracy zależy od samego adepta. Jednemu potrzeba rózgi, innemu otuchy i ciepłego słowa. Trzeba by ten fakt, rozpatrywać na przestrzeni wielu lat moich doświadczeń z uczniami i studentami. Jak wszystko, pewnie i to się wiele razy zmieniało.
A jak jest na tegorocznych warsztatach? Dostrzega Pani osobowości i talenty?
Poziom jest bardzo zróżnicowany. Każdy przyjeżdża tutaj z innym nastawieniem i z różnymi umiejętnościami. W tym roku mamy dodatkową trudność, bo nie ma podziału na grupy zaawansowane i podstawowe. Epidemia pokrzyżowała nam plany i założenia. Z warsztatów korzysta wiele osób. Są ambitni i pracowici, są też niezależni, niepokorni i przekonani o własnych zdolnościach. Nikogo nie potępiam, ani nie skreślam. Taka jest młodzież oraz ich wartości. Warsztaty są dla wszystkich, a my jesteśmy po to, aby pomagać. Oczywiście jeśli uczestnicy chcą i potrafią się uczyć.
Na koniec spytam o Pani mało znaną funkcję Radnej Miasta Stołecznego Warszawy. Mało Pani koncertów, występów, nagrań, produkcji, pedagogiki? Skąd pomysł na dodatkową pracę kobiety społecznika?
Rzeczywiście przez jedną kadencję (2014-2018 ) byłam radną miasta stołecznego Warszawy. Kiedy przeprowadziłam się z centrum Warszawy do małego domku z ogrodem, było to pustkowie. Mieszkałam tam tylko z dwoma psami . Po paru latach powstało tam osiedle i zaczęła funkcjonować jakaś wspólnota. Ponieważ każda wspólnota i zajęte przez nią miejsce wymagają inwestycji, to zaczęłam pisać pisma do burmistrza i Rady Dzielnicy , by coś pożytecznego załatwić. Najpierw był to chodnik, później oświetlenie itd. Kiedy okazałam się skuteczna w działaniach, zaproszono mnie do startu w wyborach do Rady Miasta. Osiągnęłam bardzo dobry wyniki ( ponad osiem tysięcy głosów). Społecznikostwo było więc podyktowane także własnymi potrzebami. Cieszy jednak, że zyskali wszyscy. Dziś jest tam gdzie mieszkamy, na pewno ładniej i bezpieczniej.
Namówię Panią na kilka słów dla naszych czytelników?
Z przyjemnością. Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy czytają te słowa. Życzę wszystkim udanych wakacji, odpoczynku i słonecznej pogody. Przy okazji zapraszam do posłuchania mojej najnowszej płyty. Piosenki są utrzymane w stylistyce popularnej i znakomicie nadają się na wakacje. Płyta nosi tytuł ?Lubię specjalne okazje?. Mam też nadzieję na kolejne spotkania z Wami na mojej koncertowej trasie. Do zobaczenia!
Edytor