RZECZYCA, gm. Tuczno. Niepokój mieszkańców Rzeczycy wzbudził smród, jaki wieczorem 26 marca rozszedł się po ich miejscowości. Sugerowano, że przepływająca przez Rzeczycę rzeka Płociczna została zanieczyszczona zrzutem ścieków z bioelektrowni. Natomiast burmistrz Tuczna Krzysztof Hara uspokaja, że nic takiego się nie stało. Pewne jest tylko, że w biolelektrowni trwa kontrola, a z rzeki pobrano próbki wody.
Rzeka Płociczna to perełka wśród rzek naszego powiatu. Niektórzy twierdzą, że jeszcze dwie, trzy dekady były tam jedne z ostatnich, jeżeli nie ostatnie, naturalne tarliska łososia w Europie. Czystość wód Płocicznej, zwłaszcza na jej odcinku w granicach parku narodowego, utrzymuje się w granicach I klasy czystości, co jest ewenementem w Polsce.
– Około godziny 20:00 w czwartek 26 marca otrzymałem sygnał od jednego z mieszkańców Rzeczycy, że rzeką Płociczną płyną ścieki, zrzucane w tym momencie najpewniej przez bioelektrownię – napisał na swoim profilu na Facebooku radny Rady Miejskiej w Tucznie Marek Gajzler. – Natychmiast pojechałem na miejsce, zabierając ze sobą jeszcze jednego świadka i zawiadamiając o sytuacji radne z Komisji Rolnictwa, Leśnictwa i Ochrony Środowiska, moje koleżanki z klubu Magdę Wesół-Tereszczak i Izę Kwiecińską, które również przyjechały do Rzeczycy. Smród, jak z szamba, powitał nas już przy wjeździe. Przy moście nad rzeką, obok sklepu stało kilkoro mieszkańców wsi, których zapach wywabił z domów. Ci wszyscy ludzie cierpią od lat z powodu zapachów dochodzących bezpośrednio z biogazowni, a tutaj doszło jeszcze jedno źródło fetoru – zanieczyszczona okropnie rzeczka, płynąca obok ich domów. Zapach jest rzeczywiście trudny do wytrzymania, a sytuacja powtarza się podobno regularnie późnym wieczorem. Nie był to więc pierwszy taki przypadek, tyle że tym razem zrzut nieczystości nastąpił chyba wcześniej niż zwykle i mieszkańcy postanowili zareagować. Wkrótce podjechał radiowóz z posterunku w Tucznie i panowie policjanci mieli okazję sami powąchać i obejrzeć wodę w rzece. Po spisaniu nazwisk świadków jeden z nich ruszył wzdłuż rzeki, by szukać źródła skażenia, a drugi pojechał do biogazowni. Podjechałem tam również ja i dwie inne panie, jako świadkowie interwencji. Byliśmy zaskoczeni, kiedy najpierw ujrzeliśmy panią Zofię Harę, a po chwili Krzysztofa Harę. Burmistrz nie jest formalnie związani z biogazownią ani z inwestycjami swojej matki, czego zabrania mu prawo. Pan Hara szybko odjechał. Wraz z jednym z policjantów znalazłem źródło zanieczyszczeń. Od biogazowni do rzeki prowadzi stary rów melioracyjny. Teraz tym rowem płynęła cuchnąca, niemal czarna maź, prosto do rzeki Płocicznej, a dalej do Drawy i parku narodowego, będącego największym skarbem naszego regionu. Czarny ściek, czarny mercedes pana Hary w środku czarnej nocy zajeżdżający do truciciela naszej rzeki i czarna rozpacz, mieszkańców Rzeczycy pozostawionych bez wsparcia ze strasznym smrodem i skażeniem. Czarny czwartek. Podobny czarny scenariusz jest pisany dla trzech kolejnych miejscowości naszej gminy przez mamę naszego burmistrza.
Jak się dowiedzieliśmy, interwencyjną kontrolę prowadzi koszalińska delegatura Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, choć na jej wyniki z powodu obecnej sytuacji panującej w kraju będziemy musieli jeszcze poczekać.
– Jesteśmy w trakcie kontroli – informuje kierownik delegatury WIOŚ w Koszalinie Beata Atałap. – Sprawa zanieczyszczeń ciągnie się od lutego, obecnie sprawdzamy instalację w biogazowni a także pobrano próbki wody z rzeki Płociczna oraz rowu biegnącego do biogazowni. Obecnie nasze działania w terenie są mocno ograniczone, tak więc nie mogę precyzyjnie podać daty zakończenia kontroli.
Kontrolę może również przeprowadzić Starostwo, lecz jak poinformowano mnie w tym urzędzie w przypadku, gdy sprawą zajęła się już WIOŚ ich rola ogranicza się wyłącznie do pomocy.
Natomiast burmistrz Tuczna uspokaja, tłumacząc, że nie się nie stało, a brudna woda jaka spływa do rzeki to wynik naturalnych działań.
– Najpierw chciałbym doprecyzować, że chodzi o kanał rzeczycki, biegnący z łąk w pobliżu Marcinkowic i po około 2,5 kilometra wpadający do Płocicznej – mówił w rozmowie telefonicznej Krzysztof Hara. – Pan Gajzler sam już stwierdził, że to na pewno zanieczyszczenia z bioelektrowni, a do tego są powołane odpowiednie instytucje: WIOŚ czy też Sanepid. I to oni mogą definitywnie stwierdzić, że nastąpiło skażenie. Pojechałem do Rzeczycy, ponieważ zadzwonił do mnie przewodniczący Rady, że zbierają się tam osoby. Porozmawiałem z policjantem, który czekał na kierowniczkę biolektrowni, aby wyjaśnić sprawę. Według mnie winne całego zamieszania są osoby, które rozbiły bobrową tamę na kanale rzeczyckim. Nagromadzone osady spłynęły z wodą, stąd jej taka ciemna barwa oraz bijący smród. Nie był to żaden zrzut ścieków z bioelektrowni. Ponadto produktem biolelektrowni jest poferment, pozostający po fermentacji odpadów, który jest wykorzystywany jako nawóz, tak więc wylewanie go jako ścieku byłoby marnotrawstwem.
Obecnie należy tylko poczekać na wyniki kontroli WIOŚ i wtedy okaże się, kto ma w tym sporze rację.
Zdjęcie pochodzi z facebookowego profilu radnego Rady Miejskiej w Tucznie Marka Gajzlera.