Tracimy ją… Tracimy naszą Marcelinkę, choć ona tak walczy! Kończą się jednak środki, a leczenie w Wiedniu – nasza jedyna nadzieja – dopiero się zaczęło! Marcelinka straciła włoski…
Tego dnia bałam się najbardziej. Niby nie ma to znaczenia, to jest najmniej ważne – przecież odrosną… Ale to pokazuje nam dobitnie, że dzieje się naprawdę – nowotwór jest naprawdę. Śmierć też jest prawdziwa i dziś bardziej namacalna niż kiedykolwiek…
Marcelinka siedziała mi na kolanach. Każde przeczesanie jej główki to ogromna kępa jasnych włosków w mojej ręce… Łzy jak wodospad zalewały mi twarz. Po raz kolejny… Bo moja córeczka znów traci dzieciństwo, zdrowie i radość. Traci życie, a ja nie mogę tego zatrzymać!
Nowotwór to ćwiczenia z utraty. Jednak one nie mogą przygotować na to, co nadejdzie… Jak można w ogóle się z tym pogodzić?! Dlaczego ona, dlaczego moja córeczka!? Dlaczego Marcelinka…
Do maleńkiej główki znów wbity port, dziesiątki nakłuć małych paluszków, litry chemii, kilogramy leków…
„Źle mi, mamusiu…” – powtarzane raz za razem… Moje pęknięte serce skleja tylko ogromna miłość do niej… Jeśli jej zabraknie, mnie też już nie będzie…
Każdy wspólny dzień jest darem. Mimo nieopisanego cierpienia, straty dzieciństwa; oczka, które nie chce się zamknąć przez ucisk guza mózgu; buźki, która uśmiecha się tylko w połowie, bo drugą sparaliżował nowotwór… Ona tak bardzo chce żyć! Marcelinka kocha życie…
„Kocham Cię mamusiu, do ziobacienia” – mówi mi po swojemu przed tym, jak leki utulą ją do snu. A ja krztuszę się z płaczu, bo nie wiem, czy kolejny ranek będzie nam dany. Czy jej rączka wciąż będzie ciepła…
Błagam, pomóżcie nam…
Link: https://www.siepomaga.pl/zycie-marcelinki?utm_medium=email&utm_source=newsletter
Agnieszka, mama Marcelinki